"Piastunka naszych dzieci, Eugénie, taka mi się dziwna zdawała, że mi przyszła obawa, czy nie dostaje pomieszania zmysłów: oczy dzikie, zapominała o wszystkim co dla dzieci niezbędne, jak z dzieckiem na ręku wchodziła do pokoju, nigdy się bez tego nie obeszło, żeby go głową nie uderzyła o drzwi. Jak do niej mówiłam, nigdy nie wiedziałam, czy słyszy, czy rozumie, czy spamięta i wykona. Nareszcie posłałam po doktora, wytłumaczyłam ten opłakany stan i prosiłam o radę. A doktor, atary Drozdowski, z flegmatyczną miną mówi: "Pewno się kocha!" Mocno mnie tym niewłaściwym, jak myślałam, żartem pogniewał. A on dalej: "Kiedy ja ręczę, że to nic innego". "A w kim?" - "To właśnie sęk, że sama nie wie w kim i dla tego taka obłąkana!" "Jakże się można kochać i nie wiedzieć w kim?" - "A jakże pani chcesz, żeby ona wiedziała, skoro bezwątpienia dwudziestu naraz musi się jej oświadczać". Nie bardzo mogłam temu wierzyć, ale zbadawszy Eugenię doszłam do tego, że jakiś ordynans jej się oświadczył w czasie rannej służby, a jeden w czasie południowej, jeden w kuchni, jeden na przechadzce, jeden w przedpokoju; że największe dla wszystkich miała względy i że myśl, iż uszczęśliwiając jednego, drugich rzuci w otchłań rozpaczy, była dla niej rozdzierająca. Tym bardziej, ze wszyscy jej się podobali i że ten, co ostatni z nią mówił, był zawsze w jej oczach najmilszym i najgodniejszym. Ledwo się na jednego decydowała, wnet tamtych opłakiwała." Jadwiga Zamoyska,Wspomnienia, oprac. Maria Czapska, Londyn 1961, s. 256.