Przy końcu przeszłego stulecia i na początku bieżącego kto jechał za granicę, musiał jedną wieś sprzedać, a nieraz drugą zadłużyć. Dawniej jechało się za granicę dworno, huczno i buńczuczno, by Niemcom pana polskiego dać poznać; za to też Niemcy z największą uniżonością, tytułując każdego pana polskiego graffem, bez miłosierdzia obdzierali ze skóry.
Wakacje rozpoczęte, w piątek kolejki na nadmorskie plaże były tak wielkie, że ludzie ustawiali się w nich aż pod Warszawą. W każdym razie takie odniósł wrażenie znajomy, któremu, ze względu na tłum na trasie gdańskiej, ledwo udało się dojechać z Warszawy do Kampinosu. Nic więc dziwnego, że wielu wczasowiczów wcale nie nad polskie morze, ale w zagraniczne wojaże się udaje. Szczęśliwie przeminęły czasy, kiedy taka wyprawa wymagała takich wyrzeczeń, jak na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku: "Przy końcu przeszłego stulecia i na początku bieżącego kto jechał za granicę, musiał jedną wieś sprzedać, a nieraz drugą zadłużyć. [...] Dawniej jechało się za granicę dworno, huczno i buńczuczno, by Niemcom pana polskiego dać poznać; za to też Niemcy z największą uniżonością, tytułując każdego pana polskiego graffem, bez miłosierdzia obdzierali ze skóry. — Obyczaje ówczesne wymagały może więcej wygód, których znaleść niepodobna było w hotelach, nie tak jak dzisiaj urządzonych. — W Niemczech dawano ci piernat, z tego powodu materac trzeba było z sobą wozić; częstowano cię Wasser-zupką i klopsami, bez własnego więc kucharza jakże się można było obejść? Przyzwyczajony Pan do usług faworyta kamerdynera i liberyjnych lokai, brał ich z sobą; a dla korespondencyj, obejść się nie mógł bez przybocznego sekretarza. Cóż zatem dziwnego, że podróż za granicę tyle kosztowała; a jeżeli jeszcze Jejmość Dobrodziejka Jegomości towarzyszyła, i to z frauencymerem, pieskami, ptaszkami i całym przyborem gotowalnianym, naturalnem tego zbytku następstwem, wywięzywało się nadwerężenie majątkowe, dalej wynikające ztąd małżeńskie wymówki, przygryzki, niesmaki, a nakoniec rozwód." Leon Potocki, Urywek ze wspomnień pierwszej mojej młodości, Poznań 1876, s. 54-55.